Tytuł: Miejsce dla każdego
Podtytuł: Opowieść o świętości Jana Pawła II
Autorzy: abp Mieczysław Mokrzycki, Brygida Grysiak
Dane techniczne: s. 176
Wydawca: Wydawnictwo Znak, Kraków 2013 r.
Świętość widziana oczyma najbliższych
Jan Paweł II, jakiego nie znamy: Papież, który niecierpliwie oczekuje pierwszej gwiazdki, kolęduje z przyjaciółmi z Polski przez telefon, a do stołu zaprasza nas wszystkich. Bo przy jego stole było miejsce dla każdego. Przy stole. I w sercu.
Boga się nie udowadnia, ale poznaje w drugim człowieku. Arcybiskup Mokrzycki widział z bliska, jak życie Jana Pawła II promieniowało Bogiem. Widział, jak każdy, kto spotykał Papieża, doświadczał obecności Boga. Warto, więc poddać się urokowi tej niesamowitej opowieści Brygidy Grysiak o Bogu i Jego Słudze Janie Pawle II, w narracji skromnego i wiernego sekretarza dwóch papieży.
Abp Konrad Krajewski, papieski jałmużnik
Każdego roku na Boże Narodzenie cieszył się jak dziecko. Sprawdzał, jak idą prace przy szopce na placu Świętego Piotra. Wysyłał świąteczne kartki do najbliższych. Wyczekiwał górali z Polski, którzy do Watykanu przywozili nie tylko świerki i swojską kiełbasę. Przywozili siano na wigilijny stół. I to »coś«, za czym Jan Paweł II tak bardzo tęsknił. Kawałek domu, ukochanych Tatr, kolędowania na góralską nutę. Śniegu z Podhala przywieźć mu nie mogli.
(fragment książki)
Każdego roku na Boże Narodzenie cieszył się jak
dziecko. Sprawdzał, jak idą prace przy szopce na placu Świętego
Piotra. Wysyłał świąteczne kartki do najbliższych. Wyczekiwał
górali z Polski, którzy do Watykanu przywozili nie
tylko świerki i swojską kiełbasę. Przywozili siano na wigilijny
stół. I to „coś”, za czym Jan Paweł II tak bardzo tęsknił.
Kawałek domu, ukochanych Tatr, kolędowania na góralską
nutę. Śniegu z Podhala przywieźć mu nie mogli.
Ksiądz arcybiskup Mieczysław Mokrzycki, dziś arcybiskup
Lwowa, przez dziewięć ostatnich lat życia Jana Pawła II
służył u jego boku jako drugi sekretarz. Ze wzruszeniem wspomina
każdą Wigilię w Watykanie. Przedświąteczną krzątaninę
w kuchni, zapach świerków, które stały w każdym pokoju.
Kuchenne taborety dostawiane do stołu, tak żeby wszyscy
goście mogli się przy nim pomieścić. I wieczory kolęd. Codziennie,
aż do Trzech Króli. Stuletni śpiewnik, który spieszył
z pomocą wszystkim tym, którym spieszyć musiał. Bo
Jan Paweł II pomocy nie potrzebował. On zawsze kolędował
z pamięci.
Dziś niewielu uświadamia sobie, że Papież Polak
chciał zainaugurować swój pontyfikat właśnie w Betlejem,
w Grocie Narodzenia. Wspominał o tym podczas pierwszej
pasterki w Watykanie. Nie udało się. Do Betlejem pielgrzymował
ponad dwadzieścia lat później, w Roku Jubileuszowym.
„Drogi, które podjąłem – mówił wtedy – doprowadziły mnie
do tego miejsca i do tajemnicy, którą ono głosi”. A zaczęło
się na placu Świętego Piotra od słów powtarzanych przez pokolenia:
„Nie lękajcie się!” – tych samych, które prawie dwa
tysiące lat wcześniej usłyszeli od anioła betlejemscy pasterze:
„Nie lękajcie się! Oto zwiastuję wam radość wielką, która będzie
udziałem całego narodu: dziś w mieście Dawida narodził
się wam Zbawiciel”. Papież powtarza za aniołem: „Nie lękajcie
się!”. I prosi: „Otwórzcie drzwi Chrystusowi”. Jakby chciał
powiedzieć: niech wasze serca będą jak ta betlejemska stajenka.
Dla małego Jezusa i wszystkich tych, których inni przyjąć
nie chcieli. Niech Bóg nigdy nie będzie bezdomny.
Jan Paweł II przez lata uczył nas, że Boże Narodzenie
to więcej, niż nam się wydaje. Więcej niż dwanaście dań
na wigilijnym stole. I więcej niż góra prezentów pod choinką.
W papieskich apartamentach prezentów pod choinką
nie było wcale. Jak wspomina arcybiskup Mokrzycki, wieczerza
też nie składała się z dwunastu dań. Ale za to czuć
było, że w tym domu naprawdę na kogoś się czeka. A kiedy
Jan Paweł II wypatrywał na niebie pierwszej gwiazdki, to
nie dlatego że był zdziecinniałym staruszkiem, który miał
z tego frajdę. Tylko dlatego, że ta gwiazdka jest symbolem
innej gwiazdy – tej, która pokazywała drogę do Betlejem.
Skoro ją widać, to znaczy, że Jezus już niedługo się narodzi.
„W tym Dziecięciu – Synu, który został nam dany – mówił
Papież – znajdujemy wytchnienie dla naszych dusz i prawdziwy
chleb, który nigdy się nie kończy”. Każdego roku po
pasterce przenosił figurkę Jezusa z bazyliki Świętego Piotra
do żłóbka w szopce zbudowanej na placu. W tym czułym
geście była troska nie tyle o sam gest, ile o maleńkiego Boga,
który – choć wielki – stał się bezdomny, bo nikt Go do domu
przyjąć nie chciał. „Swoi Go nie przyjęli”. Wszystko, co mówił
i robił Jan Paweł II w czasie Adwentu i Bożego Narodzenia,
było po to, żeby swoi Go jednak przyjęli. Żebyśmy Go
przyjęli. W Boże Narodzenie i każdego dnia. Bo przecież On
„już przyszedł, (…) przyjdzie i (…) nieustannie przychodzi”.
rzez cały Adwent Ojciec Święty jadł mniej niż zwykle.
Przy śniadaniu rezygnował z wędlin. Arcybiskup Mokrzycki
wspomina, że ten papieski adwentowy post był dla niego
zaskoczeniem. Przecież był już stary, schorowany – mówi. Nie
musiał tego robić. Inni nie robili. A on jednak w taki symboliczny
sposób chciał pokazać Panu Bogu, jak bardzo jest dla niego ważny.
I jak bardzo czeka na Jego Syna. Było w tym coś wzruszającego.
„Wiara bez uczynków jest martwa” – powtarzał Papież
za Świętym Jakubem. Pewnie i ten post miał być jednym
z uczynków, które ożywiają wiarę. O Adwencie mówił: „wezwanie
do ożywienia nadziei”. „Życie byłoby puste, gdyby
nie było Adwentu” – przekonywał. I tłumaczył: „to znaczy
oczekiwania na kogoś, kto przynosi nam dar z samego siebie”.
To oczekiwanie na kogoś ważnego podobno dało się
Adwent w Watykanie,
czyli jak Jan Paweł II „prostował ścieżki”
wyczuć w papieskich apartamentach. Arcybiskup nie umie
tego nazwać, ale wspomina, że od chwili gdy w bibliotece,
gdzie Jan Paweł II przyjmował audiencje, pojawiał się adwentowy
wieniec, atmosfera robiła się bardziej świąteczna. To był
taki pierwszy symbol Bożego Narodzenia – opowiada. Często był
to prezent od kogoś z Niemiec. U nas ta tradycja nie jest aż tak
żywa. To ciągle bardziej ewangelicki niż katolicki zwyczaj. Pamiętam,
jak kardynał Ratzinger mówił, że to takie niemieckie. Kilka
gałązek jodły, wstążki, kilka małych bombek czasami. I cztery
świece. Każda na jedną niedzielę Adwentu. Wieniec adwentowy
był świadkiem przedświątecznych audiencji. Wśród nich także
tej jednej, którą arcybiskup Mokrzycki zapamiętał szczególnie
dobrze. Kiedy w bibliotece stała już choinka, podobno
co bardziej śmiali goście nie mogli oprzeć się pokusie, by
wziąć z niej na pamiątkę bombkę. Zawsze pytali o zgodę Ojca
Świętego – wspomina arcybiskup. – A on zawsze się zgadzał.
Hojny był bardzo – śmieje się. – Pamiętam, była kiedyś taka
grupa trzydziestu może osób, nie pomnę skąd, ale nie polska, z zagranicy.
I oni dosłownie nam tę choinkę ogołocili. Pierwsza osoba
ośmieliła resztę. I tak każdy brał sobie tę papieską bombkę na
pamiątkę. Pamiętam, że Tobiana [najbliższa Janowi Pawłowi II
siostra sercanka, była przy nim od początku jego biskupiej
posługi w Krakowie – przyp. B.G.] była wściekła, bo siostry musiały
ubierać choinkę jeszcze raz. Śmialiśmy się wszyscy bardzo.
Ojciec Święty też się śmiał. Na szczęście mieli zapasy. Bombek
Ojciec Święty dostawał na święta mnóstwo. Ze wszystkich
stron świata. Ale o bombkach i choince później.
Pytam arcybiskupa, czy Jan Paweł II w czasie Adwentu
modlił się więcej niż zwykle. Arcybiskup chwilę się
zastanawia. Trudno modlić się więcej, skoro na co dzień modli się
niemal bez przerwy – mówi. – Nie ma cienia przesady w tym, co
kiedyś o Janie Pawle II napisał André Frossard: że Ojciec Święty
modlił się tak, jak oddychał. Modlitwa wyznaczała rytm jego dnia,
rytm życia. Tak było też w Adwencie. Tyle że przed Bożym Narodzeniem
kontekst stawał się wyraźny. Ojciec Święty wiele razy
o tym mówił. Jak kilka dni przed Wigilią 1997 roku, na Anioł
Pański: „Pan jest blisko. Trzeba się przygotować na Jego przyjęcie.
Takie jest znaczenie całego okresu Adwentu (…) aby
wierni mogli w pełni przeżyć tajemnicę wcielenia”. W tych
przygotowaniach nie tylko Ojcu Świętemu, ale też jego najbliższym
współpracownikom, kardynałom, biskupom, przełożonym
generalnym zakonów pomagały rekolekcje głoszone
przez papieskiego kaznodzieję ojca Raniera Cantalamessę.
Charyzmatycznego kapucyna o dobrotliwym uśmiechu spośród
trzech kandydatów wybrał w 1980 roku Jan Paweł II.
Od tamtej pory Cantalamessa głosił konferencje i prowadził
medytacje w każdy piątek Adwentu i Wielkiego Postu. Sam
opowiadał kiedyś tygodnikowi „Niedziela”, że Jan Paweł II
nigdy tych rekolekcji nie opuszczał. I że to było poruszające,
bo przecież miał tyle innych obowiązków. A jednak i ta forma
przygotowania do Bożego Narodzenia czy Wielkanocy była
dla niego ważna. Cantalamessa wspominał, że czasami – już
po takiej konferencji – widział głowy państw czekające na
spotkanie z Papieżem. A on tak po prostu słucha słowa Bożego
z ust najmniejszego, ostatniego z kapłanów Kościoła – mówił. –
W rzeczywistości to Ojciec Święty głosi kazanie nam wszystkim,
całemu Kościołowi, wykazując wielki szacunek i pragnienie słowa
Bożego. Arcybiskup wspomina, że po każdej takiej konferencji Jan
Paweł II witał się z ojcem Cantalamessą i dziękował mu za głoszone
słowo. Był mu szczerze wdzięczny – mówi. – Na zakończenie
rekolekcji była specjalna prywatna audiencja, podczas której
składał takie oficjalne podziękowanie. Chciał go docenić. Bo to,
co ojciec Cantalamessa mówił, było dla Ojca Świętego ważne. Widzieliśmy
to, bo siedzieliśmy razem z nim w małej kaplicy tuż obok
sali, w której ojciec Cantalamessa głosił rekolekcje. Razem słuchaliśmy.
A Ojciec Święty robił notatki. Niezwykłe, że Papież robi
notatki z rekolekcji, których sam wygłosił w życiu bez liku.
Robi notatki jak uczeń. Waży każde słowo. Bo karmi się tym
słowem. W oczekiwaniu na Tego, który – jak mówił – „już
przyszedł, który przyjdzie i który nieustannie przychodzi”.
Ksiądz prałat Paweł Ptasznik, który spisywał homilie
Jana Pawła II, nie ma wątpliwości, że w czasie Adwentu Papież
w szczególny sposób przygotowywał się na 8 grudnia. To
było wtedy, kiedy szedł na plac Hiszpański – opowiada – tam zawsze
wygłaszał przemówienie. I zawsze wyczuwałem, że dbał o to,
żeby ten tekst był szczególnie piękny. Żeby był teologiczny, ale równocześnie
literacko piękny. Pewnie wynikało to z jego maryjności,
niezwykłego nabożeństwa dla Matki Bożej. Święto Niepokalanego
Poczęcia było w Adwencie doskonałą okazją, żeby przypomnieć
o roli Maryi w dziele zbawienia. By ukazać Jej duchowe piękno. By
Jej podziękować.
Arcybiskup Mokrzycki wspomina, że każda sobotnia
msza święta Adwentu była u nich mszą roratnią. Przy ołtarzu
była świeca z białą wstęgą. Ta świeca, zwana roratką, symbolizuje
Matkę Bożą – tłumaczy arcybiskup. – Bo roraty to jeden ze
znaków Jej szczególnej obecności w Adwencie. A to z kolei miało
dla Ojca Świętego wielkie znaczenie. On miał z Maryją swoje
tajemnice. Miał do Niej szczególne nabożeństwo. Jestem przekonany,
że z Nią rozmawiał. To znaczy, że Ona mówiła do niego.
Dlatego każde maryjne święto było dla niego dużym wydarzeniem.
I wzruszeniem. Przy maryjnych świętach był bardziej radosny. Sam
zresztą o tej radości nieraz mówił. Wielokrotnie podkreślał,
że Adwent to czas głęboko maryjny. „Ponieważ Maryja jest
Tą, która w sposób wzorowy oczekiwała i przyjęła Wcielonego
Syna Bożego” – tłumaczył. To Ona była jego przewodniczką
w oczekiwaniu na Boże Narodzenie. „Towarzyszy nam
i wskazuje, jak naszą wędrówkę ku świętej nocy betlejemskiej
uczynić żywą i owocną – opowiadał któregoś razu. – W ciągu
tych tygodni razem z Nią trwamy na modlitwie i prowadzeni
przez Jej jaśniejącą gwiazdę, wchodzimy na duchową drogę,
która pozwoli nam głębiej przeżywać misterium wcielenia”.
Trudno się więc dziwić, że – jak wspomina Arcybiskup –
przełomowym momentem Adwentu w papieskich apartamentach
było święto Matki Bożej Niepokalanego Poczęcia.
8 grudnia po południu Jan Paweł II jechał na plac Hiszpański
w Rzymie, by złożyć kwiaty u stóp kolumny z figurą Niepokalanej.
Tam zawierzał Maryi problemy świata i Kościoła.
Tam mówił o Niej: „Ty cała jesteś piękna”. Nazywał „gwiazdą
nowej ewangelizacji”. I prosił, by była dla nas „ostoją odwagi
i wierności”. Od początku via Condotti na Ojca Świętego czekało
mnóstwo wiernych – wspomina arcybiskup. – Chodniki, schody
i plac Hiszpański były wypełnione czcicielami Maryi i – można
chyba śmiało powiedzieć – Papieża Polaka. Kiedy przejeżdżał wśród
tłumu, witali go oklaskami i okrzykami. Przedstawiciele władz państwowych
i władz Rzymu modlili się razem z Ojcem Świętym, razem
z nim składali Matce Bożej kwiaty. Potem jechaliśmy do bazyliki
Santa Maria Maggiore, aby i tam pokłonić się Matce Bożej. Tego
dnia, przed modlitwą Anioł Pański, mówił o „głębokiej radości”.
Mówił o tym, co widzieli i czuli jego najbliżsi współpracownicy.
Dla drugiego sekretarza sprawa była oczywista.
Matka Boża była dla Jana Pawła II matką, którą tak wcześnie
stracił. Była dla niego matką idealną. Czułą, ale wymagającą.
Silną, ale wyrozumiałą. Papież przypominał często, że to
„Maryja prowadzi nas do Chrystusa”. W Adwencie prowadziła
za rękę do stajenki, w której sama urodziła Syna. Bez jej
„tak” nie byłoby Bożego narodzenia.
Jan Paweł II spowiadał się, jak zawsze, raz w tygodniu.
Przekonywał, że w Adwencie „wszyscy jesteśmy zaproszeni
do głębokiego rachunku sumienia”. Że powinniśmy
„prostować ścieżki dla Niego”, bo żeby się z Nowo Narodzonym
spotkać, musimy się nawrócić. „To znaczy wyjść
Mu naprzeciw z radosną wiarą, porzucając mentalność i styl
życia, które nie pozwalają nam w pełni naśladować Chrystusa”
– mówił. On niczego nie musiał porzucać – komentuje
arcybiskup Mokrzycki – a mimo to miało się wrażenie, że chce
robić więcej i więcej, żeby tylko być godnym tego spotkania. Było
w nim tyle pokory. I dziecięcego zawierzenia. Tak właśnie czekał
na Boże Narodzenie. Z dziecięcą prostotą, ciekawością i zachwytem.
I szczerze się cieszył. Z tego, że Bóg – z miłości – przysyła
nam swojego Syna, który wycierpi swoje, ale zbawi świat. Arcybiskup
przyznaje, że ta przedświąteczna radość w papieskich
apartamentach miała różne oblicza.